Dlaczego nie lubimy umierać?

Homo liber nulla de re minus quam de morte cogitat
(B. Spinoza)

Wstęp czy epilog?

W końcu kwietnia, jeśli nadchodzą ciepłe dni, drzewa pokrywają się kwiatami, zaczyna się pracowita krzątanina owadów, cały park rozbrzmiewa gwizdaniem, świstaniem, szczebiotem, trylami, kląskaniem, kukaniem - tak euforycznie fetują ptaki święto przekazywania DNA. A przecież, kiedy siadam na ganku, wsłuchując się w to przyspieszone tętno życia, chociaż jestem "homo liber", nie mogę nie myśleć o śmierci; tak jak nie mogę widzieć skąpanego w słońcu drzewa, nie widząc cienia. Ruchliwe owady w każdej chwili stają się pokarmem dla rozśpiewanych ptaków i ich potomstwa; młode, które wypadną z gniazda, albo zabiją się podczas nauki latania zostaną zjedzone przez robaki; jeszcze inne zostaną upolowane przez koty, lisy i łasice a te z kolei zginą od pestycydów i trucizn - rozsypanych szczodrze po okolicznych polach przez rolników aby uśmiercić chwasty, nornice i krety. I tak, wśród euforii prokreacji, snuje się śmierć - zwykła, konsekwentna, pracowita i nieodwołalna - ignorowana robotnica ewolucji. Kiedy jednak w alei grabowej zatrzymuję się nad trupem młodej wiewiórki - śmierć przestaje być statystyczna i anonimowa: staje się konkretnym faktem egzystencjalnym - przerażeniem zwierzątka, którego łapki trafiły w pustkę o parę centymetrów od gałęzi, być może, chwilą bólu w zderzeniu małego ciałka z ziemią i wielką trwogą zapadania w nicość. Patrzę na światło pogodnego dnia odbijające się w martwym zdumionym oku stworzonka i myślę - wszyscy musimy przejść przez ten lęk i to zdumienie. Każda żyjąca istota połączona jest z innymi nie braterstwem życia - bo w życiu zjada się lub jest się zjadanym - lecz braterstwem wspólnego przeznaczenia: śmierci... Od zachodniej strony domu jest bardzo stara tuja, pochylona i wypróchniała, ale jeszcze krzepka. Rozmawiamy ze sobą. Mówię: i co, staruszko, kto z nas pierwszy stąd się zabierze? - A ona milczy.

Bojaźń i drżenie

Zapewne nie lubimy umierać ponieważ śmierć powszechnie uważana jest za nieprzyjemną. Nikt wprawdzie - przynajmniej w kręgu kultury zachodniej - nie opowiedział na czym owa nieprzyjemność polega i nie posiadamy żadnych obiektywnych danych na temat momentu przejścia ze "stanu życia" do "stanu nie-życia". Śmierć wybierają tylko ci, dla których życie staje się niemożliwe, lub nie do zniesienia. "Zgrzybiali starcy żebrzą w modlitwach o jeszcze kilka lat życia; wyobrażają sobie, że przecież są młodzi.(...) kiedy jakaś choroba im unaoczni konieczność śmierci, umierają w trwodze, jakby z życia nie odchodzili ale jakby ich wyrywano siłą". (Seneka, "Dialogi"). Nie wydaje to się specjalnie racjonalne, ponieważ psychologowie twierdzą, że stres związany z narodzinami jest co najmniej równie przykry jak stres śmierci, a przecież nikt nie odmawia przyjścia na świat, bo nie może. I śmierci nie można powiedzieć: nie. Strach, jaki przeżywamy w chwili śmierci, jest wspólny wszystkim stworzeniom. Ma podłoże biofizyczne - stanowi sygnał alarmowy złożonego układu, którego podstawowe funkcje, warunkujące działanie całości, ulegają dezintegracji. Jednak strach przed śmiercią jest czym innym niż strach agonii. Trwoga agonii ma charakter ściśle biologiczny. Strach przed śmiercią jest zakotwiczony w schematach i wyobrażeniach przechowywanych w świadomości ludzkiej, a mających podłoże religijne, kulturowe, lub obyczajowe. Trzymając się tego rozróżnienia w dalszym ciągu rozważań będę używał dwu kategorii: "strach przed śmiercią" i "strach śmierci". Mamy więc kulturowo uwarunkowaną "bojaźń" i neuropsychiczne "drżenie". Religie operują strachem przed śmiercią w celach wychowawczych, kojarząc go z pojęciami grzechu, winy, kary i nagrody. W skrajnych przypadkach dochodzi - jak u Kierkegaarda - do zneurotyzowania całości poglądu na świat. Romantyczny egzystencjalizm duńskiego filozofa nie wypływa z przesłanek racjonalnych, jak filozofia starożytnych: nie zdumienie, nie dążenie do wyjaśnienia niezrozumiałych zjawisk świata, ale rozpacz - jest jego źródłem. Kierkegaardowska bojaźń i drżenie odnoszą się do zmagań filozofa z sensem ofiary Abrahama, znajdują się więc poza zakresem tych rozważań. Ciekawsze dla nas jest jego połączenie rozpaczy ze śmiercią, które nazywa chorobą na śmierć. To połączenie nie jest patentem Kierkegaarda, cierpienie istnienia posunięte do najdramatyczniejszych gestów "unosiło się w powietrzu" przez cały właściwie 19 wiek. Przeszło trzydzieści lat temu, mieszkając w Kopenhadze, czytałem romantycznych buntowników. Była odpowiednia epoka, i ja byłem w stosownym wieku, i wielkie wrażenie na mnie wywarły ubogie pokoiki przy Vesterbrogade, szumnie określane muzeum Kierkegaarda. Byłem już po lekturze polskiego przekładu "Bojaźni i drżenia" i z trudem brnąłem przez niemiecki tekst "Albo - albo". Wyobrażałem sobie że widzę Kierkegaarda na Stroget, niespiesznym krokiem wędrującego od placu Ratuszowego w stronę Kongens Nytorv do Teatru Królewskiego na "Don Juana"... Bo z zadziwiająco wnikliwej krytyki teatralnej wysnuwał - obraz za obrazem - swoją wizję filozoficzną (z pełnym rozmysłem nie nazywam jej systemem, bo sam Kierkegaard podważał możliwość i celowość tworzenia takiego systemu). Wyobrażałem sobie też innego Kierkegaarda, jak go przedstawiał chamsko prześmiewczy "Korsarz" (pisemko satyryczne z epoki): w poplamionym surducie, z jedną nogawką krótszą, zaniedbanego, ze zmierzwionymi włosami, rozrzucającego ulotki przeciw biskupom Mynsterowi i Martensenowi. Zbuntowany romantyk, przez całe swe krótkie - i nie spełnione ani w miłości do kobiety ani w miłości do Boga - życie miotany powikłanymi uczuciami miłości, lęku i rozpaczy.
Lęk i rozpacz Kierkegaarda zostały zastąpione u Edwarda von Hartmanna bezlitosnym, głębokim pesymizmem odzierającym istnienie ludzkie z wszelkiej nadziei i pociechy. "Jeżeli Bóg miał świadomość przed stworzeniem świata, byłaby ona zbrodnią nie do usprawiedliwienia, ponieważ powstanie świata (tak złego i przewrotnego) da się zrozumieć i usprawiedliwić tylko jako skutek ślepej woli." Tak pisał w swojej "Philosophie des Unbewussten" dwudziestodwuletni Hartmann. Książka spotkała się z wielkim zainteresowaniem. Nie tylko kiedy została napisana, u schyłku 19 wieku, rozeszła się w kilkunastu edycjach a jej autora okrzyknięto "frankfurckim Mesjaszem" i "Naszym Buddą" - czytana przeze mnie prawie sto lat później - fascynowała błyskotliwym i paradoksalnym rozumowaniem tego ogromnie inteligentnego młodzieńca. Z zacytowanych słów nie wynika, że Hartmann występuje przeciw Bogu. Przeciwnie, on stara się uwolnić Boga od odpowiedzialności za okrucieństwo i potworność świata w jakim żyjemy. "Tylko dlatego starano się wyobrazić ostateczną przyczynę wszechrzeczy pod postacią świadomej osobowości, aby nie okazać się wyłącznym tworem ślepych sił natury; ów powód znika jednak gdy poznamy, że w owej przyczynie istnieje nieświadoma inteligencja, której jasnowidząca mądrość przewyższa mądrość każdej możliwej świadomości i że ona wyznacza treść stworzenia i procesu światowego". Młody autor nie ma złudzeń i nie chce ich pozostawić swoim czytelnikom. Do mnie te słowa przemawiały tym łatwiej, że kiedy je czytałem byłem niewiele starszy niż "Frankfurcki Mesjasz", kiedy je pisał. Pesymizm Hartmanna zdecydowanie bardziej mi odpowiadał niż "bojaźń i drżenie" Kierkegaarda, albo ateizm i materializm Feuerbacha i Stirnera. Szczególnie złościł mnie Stirner, który nawymyślawszy Bogu, niezwłocznie padł na kolana i ubóstwił materię. Gdy dzisiaj się nad tym zastanawiam, myślę że u progu lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, wkrótce po wybuchu wielkich kontestacji społecznych, politycznych, światopoglądowych i obyczajowych - uzasadniona była moja ciekawość jakimi drogami szła myśl kontestatorów ubiegłego stulecia. Łatwo było zauważyć, że upominali się oni o sprawy bardziej zasadnicze niż równouprawnienie kobiet, legalizacja związków homoseksualnych, odsunięcie od władzy jednych polityków a powołanie innych. Ich szlachetny bunt wyrastał z imperatywu zrozumienia świata, nawet gdy przybierał formę nihilizmu.
"Co nam przedstawia świat, w całości swoich przejawów, jeśli nie ciągłe dążenie do nicości, a pojedyncze zjawiska - ciągłe przechodzenie od bytu do niebytu." - pisał konsekwentnie nihilistyczny Mainlander. Z punktu widzenia fizyki miał on zasadniczo rację: istotą energetycznych przemian we Wszechświecie jest wzrost entropii. Potwierdzają to nie tylko najbardziej zaawansowane badania nad materią, ale po prostu druga zasada termodynamiki. Nie chciał jednak, albo - przez bunt i gorycz - nie umiał dostrzec tendencji przeciwnej entropii też obecnej we wszechświecie: dążenia ku samoorganizacji. Bez tego dążenia nie zaistniałyby żadne struktury przejawiające życie z człowiekiem włącznie, nie rozwinęłaby się kultura, nie powstałaby i nie uformowała się w rzeczywistość wirtualną sfera informacji. Mainlander w poetycki sposób opisuje wymarłą, opustoszałą, cichą planetę unoszącą się w przestworzach "jak ciało bez ducha, jak grób, który wkrótce się rozpadnie". Jest to obraz do dziś z lubością wykorzystywany przez autorów katastroficznych science fiction. Ale rozpacz i pesymizm Mainlandera nie były pozą ani udawaniem: w kilka dni po wydaniu swojej "Die Philosophie der Erlosung", popełnił samobójstwo w wieku 34 lat. Rozpacz okazała się chorobą na śmierć.

Fizycy wiedzą lepiej

We wszechświecie nie istnieje stan śmierci. Stan życia - tak. Był opisywany mniej lub bardziej precyzyjnie przez biologów. Więcej - i jeszcze bardziej sprzecznych - informacji na ten temat można uzyskać od filozofów.
Jedni śmierć personifikują (w sztuce roi się od jej osobowych przedstawień) inni wyobrażają jako bramę do lepszego (?) świata - ale nie ma powszechnej zgody co do lokalizacji tego świata ani lokalizacji przejścia do niego. Jeszcze inni mówią o zmianie stanu materii, ale żaden z tych stanów nie jest zdefiniowany, choć coraz precyzyjniej dają się opisać, ani też nie została uchwycona granica oddzielająca te stany. Fizyka kwantowa i biologia molekularna są prawdopodobnie najbliżej tajemnicy życia i śmierci, która od tysiącleci fascynowała ludzkość, lecz pozostawała dla niej niedostępna. Mówię o życiu i śmierci równocześnie z dwu powodów: po pierwsze są one nierozłącznie powiązane - nie ma życia bez śmierci ani odwrotnie - życie bez śmierci jest mrzonką, bowiem oznaczałoby uchylenie prawa entropii. Po wtóre żadnego z tej pary pojęć nie da się zdefiniować bez drugiego. W latach pięćdziesiątych ub. stulecia Erwin Schroedinger opublikował rozbudowany esej zatytułowany "Czym jest życie". Rozważania tam zawarte wzbudziły bardzo żywą dyskusję w środowiskach fizyków biologów i filozofów. Datę publikacji tej pracy można przyjąć za datę narodzin nowoczesnej "biozofii", czy biofilozofii. Warto też zauważyć, że - pomimo naporu odkryć, nowych metod i narzędzi badawczych w dziedzinie biochemii, fizyki, biologii molekularnej - zasadnicza sugestia zawarta w pracy Schroedingera, by życie traktować jako pole w obrębie, którego cząstki materii zachowują się odmiennie niż poza nim, pozostaje aktualna. Schroedinger, opierając się na badaniach Bolzmanna i Gibasa, dochodzi do odpowiedzi na pytanie postawione w tytule swego dziełka na gruncie fizyki statystycznej, używając pojęcia entropii. "Życie wydaje się być uporządkowanym i reglamentowanym zachowaniem się materii, zachowaniem, które nie jest oparte wyłącznie na swojej tendencji do przechodzenia od porządku do bezładu, ale jest oparte częściowo na porządku istniejącym, który się utrzymuje. Według Schroedingera zatem organizm żyjący jest strukturą materialną, która przez pewien czas w ograniczonym tylko zakresie podlega prawu entropii. "Stan permanentny jest osiągnięty, gdy nie obserwuje się więcej żadnego wydarzenia. Fizyk nazywa ten stan stanem równowagi termodynamicznej, lub maksimum entropii. Do takiego stanu zmierza cała materia." Tak więc pojęcie nieśmiertelności pozostawało by w sprzeczności z generalną zasadą obowiązującą we wszechświecie. Fenomen życia ogranicza na pewnym obszarze działanie prawa entropii ale nie może go znosić. Fizyka współczesna, fizyka kwantowa zajmuje się osobliwościami występującymi w zachowaniu się najmniejszych cząstek materii, jednak osobliwości nie mogą stać się powszechną regułą ponieważ utraciłyby istotę osobliwości.

Prawo do życia, czy prawo do śmierci?

Środki paliatywne

Sama idea łagodzenia cierpienia wydaje się słuszna a nawet oczywista, choć nie należy lekceważyć pożytków płynących z cierpienia. Nie można też cierpienia usuwać za wszelką cenę. W kulturze Zachodu religia przez tysiąclecia służyła złagodzeniu lęku przed śmiercią poprzez obietnicę życia nie tylko wiecznego (co samo w sobie mogłoby być straszliwa karą), ale i nieskończenie szczęśliwego. Nie ma religii nie zwierającej w sobie jakiejś eschatologii. W takim ujęciu śmierć jest wprawdzie koniecznym, ale odwracalnym epizodem w nieprzerwanym ciągu życia. Z nietrwałej, skażonej, ułomnej doczesności, poprzez śmierć, przechodzi się w sferę bytowania doskonałego pod każdym względem. Religijne opisy pośmiertnej egzystencji - różne w szczegółach - zgodne są co do tego, że jest ona lepsza pod każdym względem od ziemskiego bytowania. Atrakcyjne obrazy życia pośmiertnego były tak uwodzicielskie, że w niektórych przypadkach (katarowie, albigensi) prowadziły do odrzucenia życia doczesnego, które uchodziło za dar boży. Ostatecznie i życie pośmiertne było darem tego samego Stwórcy a między darami można wybierać.
Buddyzm, podobnie jak inne religie, odgrywa pewną rolę pocieszycielską. Stwierdzenie ostatecznego końca egzystencji poszczególnego osobnika wydaje się zbyt pesymistyczne. Dlatego religie Wschodu proponują w miejsce judeo- chrześcijańskiego albo islamskiego raju - teorię reinkarnacji, czyli zasady wielokrotnego powrotu do istnienia ziemskiego. Dla sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że teoria reinkarnacji tu i ówdzie pojawiała się w historii myśli europejskiej. W starożytności w najbardziej klarownej i przemyślanej postaci występuje u Platona. Potem wskutek ekspansji judeo - chrześcijaństwa zostało to zapomniane. Platon zakładał istnienie w człowieku pierwiastka nieśmiertelnego, którym była dusza. Znalazła się w więzieniu ciała wskutek zmysłowych, pożądań. Przez śmierć ciała może powrócić do swej pierwotnej czystości i prawdziwego, w pełni świadomego życia. Aby jednak do tego doszło, splamiona pożądaniem dusza musi przejść wiele cyklów ziemskiego bytowania, wiele wcieleń. Śmierć jest zatem dla Platona drogą do wiecznego, prawdziwego, opromienionego pełnią świadomości, życia. Wiele różnych szkół buddyjskich różni się w szczegółach dotyczących tego wyobrażenia. Zasada jednakże pozostaje ta sama i - tylko pozornie - różna od innych religijnych wyobrażeń eschatologicznych. Ostateczną wprawdzie nagrodą dla buddystów jest nirwana, czyli - w uproszczeniu - osiągnięcie nicości, jednakże drogą do niej jest wielokrotny powrót do piekła (czy raczej wg katolickiego poglądu do czyśćca) ziemskiego bytowania. Śmierć jest powszechnie rozumiana jako wyzwolenie od cierpienia związanego nieodłącznie z przebywaniem na tym nie najlepiej urządzonym świecie. A jednak budzi powszechną grozę. Wyzwala nas, bowiem, nie tylko z cierpienia, ale równocześnie pozbawia wszystkich radości i rozkoszy jakie człowiek zdołał odkryć w swojej fizycznej postaci. Tak więc stosunek do śmierci jawi się jako prosta funkcja stosunku do życia: jeśli postrzegamy je jako nieznośne - pragniemy śmierci jako wybawienia; jeśli jednak przeżywamy chwile szczęśliwe i pomyślne (szczęście w źródłosłowie angielskim związane jest z pomyślnością) - przywiązujemy się natychmiast do takiego stanu i pragniemy, by trwał jak najdłużej. Lęk przed śmiercią, zatem, wynika z oceny wartości życia, a ocena wartości życia nie wiąże się w żaden sposób z wartościami absolutnymi, tylko relatywnym i subiektywnym doznawaniem. Z tego właśnie powodu tyle sprzeczności w wyrażanym w obrębie kultury Zachodu stosunku do śmierci.: od średniowiecznego "ekshibicjonizmu śmierci" po współczesne eufemizmy w rodzaju "odszedł", czy ,bardziej religijnie, "usnął w Panu" (cokolwiek miałoby to znaczyć). Jakichkolwiek jednak używalibyśmy eufemizmów, nie da się nimi przesłonić faktu, że kultura Zachodu nacechowana jest lękiem przed śmiercią, a religie, narkotyki, wirtualna rzeczywistość i hałaśliwa kultura masowa służą głównie temu, by go zagłuszyć.
Jest on w pewnym sensie inspirujący: stanowi źródło fantazji religijnych (życie wieczne w raju), literackich (science fiction, n.p. trylogia C. S. Lewisa) a nawet poszukiwań quasinaukowych (Frank Drake, kierownik projektu SETI / poszukiwania inteligencji pozaziemskich / pisze: "popełniliśmy straszliwy błąd, że nie skoncentrowaliśmy wszystkich wysiłków /.../ na wykryciu sygnałów od nieśmiertelnych. Jest najbardziej prawdopodobne, że odkryjemy właśnie nieśmiertelnych") / cyt.za "Wszechświat a sztuka" John D. Barrow 1995/.
Nie wdając się w rozważanie sensowności przesłanek, jakie doprowadziły Drake'a do takich konstatacji - z samego wniosku wynika, w płaszczyźnie biologicznej, że ewolucja prowadzi do sytuacji, w której rozwój przestaje być możliwy, ponieważ brak wymiany DNA i, w płaszczyźnie kosmologicznej, że we wszechświecie istnieją miejsca, gdzie raz na zawsze został zatrzymany proces entropii. Lęk przed śmiercią prowadzi do tworzenia fikcji, w której śmierci nie ma. I do odrzucenia podstawowej prawdy, iż śmierć jest - z punktu widzenia biologii, a także kosmologii - konieczna.

Egoizm - samotność - śmierć

Ze skali kosmicznej przejdźmy jednak znowu do skali ludzkiej. Bo to, co nieskończenie wielkie i to, co nieskończenie małe - łączy się w człowieku. Przed paroma dniami rozmawiałem z buddyjskim lamą, który z gorliwością proboszcza zapewniał mnie, że życie jest piękne, bo można się rozwijać i osiągnąć oświecenie; parę miesięcy wcześniej rozmawiałem z proboszczem, który z dostojeństwem lamy kazał mi wierzyć, że człowiek jako korona dzieła stworzenia został wyposażony w wolną wolę. Nauki jednego i drugiego kapłana przyjąłem z jednaką pokorą, bo nie chciałem im psuć humoru. Tu jednak uczciwość jest priorytetem. Obydwa te powszechne i upowszechniane sądy oparte są na pewnej pułapce językowej. Spróbujmy dokonać translacji. Zdanie lamy brzmiałoby: dzięki wytrwałej praktyce, cierpliwości w znoszeniu bólu i przeciwności, udręce wyostrzonej świadomości i współczucia - dojdziesz do oświecenia, które oznacza możliwość definitywnej śmierci, bez konieczności repetowania tego pięknego cyklu edukacyjnego, jakim jest życie. Teza księdza proboszcza tłumaczy się następująco: to, że człowiek ma wolną wolę oznacza, że odpowiada za każdy czyn. Jeśli uczynisz cokolwiek, co nie znajduje się na liście czynów dozwolonych przez Stwórcę - przyrumienisz się w czyśćcu lub całkiem usmażysz w piekle. Nadto poza granicą owej wolnej woli znajdują się dwa zasadnicze dla poszczególnej egzystencji fakty: narodziny i śmierć (o terminie śmierci decydują jedynie samobójcy - za co czeka ich piekło). Tak więc za pojęciem wolności ukryta została teza o odpowiedzialności i penalizacji. Zarówno odpowiedzialność jak i ponoszenie kary za wyrządzoną krzywdę są słuszne z punktu widzenia edukacyjnego, jednak trzeba nazywać je po imieniu. Może nawet na osobne rozważenie zasługuje relacja między ceną i wartością wolności, ale nie tutaj i nie teraz. Warte zastanowienia jest wszakże to, iż zarówno w światopoglądzie buddyjskim jak i chrześcijańskim, życie traktowane jest jako proces edukacyjny. Używając nieco innych terminów, nauka całkowicie podziela ten pogląd. Ewolucja, rozumiana jako ciąg procesów przystosowawczych koniecznych dla przetrwania gatunku, zakłada zmianę poziomu i różnicowanie jakości informacji w trakcie trwania poszczególnego osobnika, jak również możliwość przekazu tej informacji - w części lub całości - generacjom potomnym. Złożoność tego procesu jest przedmiotem wielokierunkowych i wieloaspektowych badań przyrodoznawców (w najszerszym rozumieniu tej nazwy). Nie ulega jednak wątpliwości, że warunkiem przetrwania gatunku jest zdolność przetrwania i reprodukcji poszczególnego osobnika. Tą regułą objęty jest - rzecz jasna - gatunek ludzki. Ochrona istnienia poszczególnego osobnika i zapewnienie mu możliwości wprowadzenia potomstwa w sferę życia, realizuje się przez szereg złożonych procesów i mechanizmów - poczynając od systemu immunologicznego, poprzez sterowanie neurochemiczne procesami życiowymi, a kończąc na regulacji instynktownej i (w niektórych przypadkach) świadomej zachowania się indywiduów i społeczności. Jednym z elementów tego wielopoziomowego i złożonego systemu jest sterowanie procesami agresji wewnątrzgatunkowej. W płaszczyźnie etologicznej oznacza to ustalenie optymalnej, z punktu widzenia "interesu" gatunku, proporcji pomiędzy zachowaniami się egoistycznymi (w obronie własnej) i altruistycznymi (w obronie innych osobników). Na tym poziomie, gdzie pojawia się świadomość, zaczyna się etyczne wartościowanie zachowania się. Jednakże, pomimo że w społecznościach ludzkich działanie egoistyczne etycznie ma znak ujemny - upowszechnia się ono szybko do tego stopnia, iż utraciło pierwotny sens, jaki nadała mu ewolucja, i stało się wręcz zagrożeniem dla gatunku. Zanieczyszczenie środowiska, wojny i zaburzenia społeczne, nadmierna eksploatacja złóż naturalnych, epidemie, nędza i głód - to społeczne skutki postawy zwyrodniałego (to znaczy o odwróconej funkcji) egoizmu. W jednostkowym wymiarze to właśnie śmierć ukazuje absurdalność postawy egoistycznej: to, co zabraliśmy innym i tak musimy pozostawić. Umieramy tak jak się urodziliśmy: samotni, przerażeni i pozbawieni dóbr.

"Ich freue mich auf meinen Tod"

Podobno im człowiek dłużej żyje tym bardziej jest do życia przywiązany. Stąd ci starcy, o których pisze Seneka, rozpaczliwie czepiający się życia i pragnący je za wszelką cenę, choćby o jeden dzień, przedłużyć. Nie należę do nich. Ze zrozumieniem i w poczuciu pełnej zgody słucham zacytowanych w tytule słów arii z kantaty Bacha. Cóż warte byłoby moje doświadczenie intelektualne i emocjonalne, zgromadzone w ciągu życia, gdybym nie dopracował się zgody na to co nieuniknione. Nie potrzebuję też pociechy życia wiecznego w raju. Jak miałby ten raj wyglądać - z trudem sobie wyobrażam. Pewnie po wypiciu aromatycznej early morning tea odbywa się tam konną przejażdżkę po zielonej, bezkresnej równinie; potem pływa się w basenie wypełnionym błękitną, przejrzystą wodą o delikatnym zapachu lawendy. Inteligentna (tak, tak w Raju się jeszcze spotyka) służba troszczy się, aby lekkie, wytworne posiłki były w porę i ładnie podane; do sąsiadów - równie mądrych jak życzliwych - jeździ się z wizytą przy pomocy szybkiego, bezszelestnego samochodu po drodze równej i użytkowanej przez inteligentnych i sprawnych kierowców. Nie płaci się podatków, ponieważ nie zarabia się pieniędzy. No i mandatów za przekroczenie szybkości. I to wszystko na całą wieczność, bez cienia na sumieniu, że ktoś posiada mniej, że coś można stracić albo coś zyskać… A jeśli tylko pojawia się malutka jak punkt chmurka nudy lub zwątpienia - natychmiast rozbrzmiewa przepięknie wykonana muzyka barokowa. Egzystencja wykastrowanego kota - wspaniała, jedwabista i - całkowicie bezpożyteczna. Chyba wolę te chwile ułomnego raju tu na Ziemi, kiedy spojrzę w oczy kogoś, kogo uszczęśliwiłem, albo przynajmniej uczyniłem mniej nieszczęśliwym…na chwilę. I wierzę, że zasłużyłem sobie na śmierć, która otuli mnie na zawsze swoją bezpieczną ciemnością, bez dodatkowych atrakcji i bonusów.

Andrzej S. Sawicki

Zbydniów, jesień 2005