Chmury nad Kamionną
I
Jako mały chłopiec uwielbiałem obserwować niebo. Nie z pasji astronomicznej: w kadrze uczynionym ze złożonych dłoni oglądałem wędrówkę, przemiany i zanikanie obłoków na tle błękitu. Takie były moje pierwsze obrazy; malowała je szczodra, niewidzialna ręka i wystarczyło po nie okiem sięgnąć. Ilustrowały bajki jakie wówczas czytywałem i jakie wkrótce zacząłem układać.
Przez mój kadr galopowali szlachetni rycerze, przepływały łabędzie, przebiegał Jednorożec, stąpały księżniczki spowite w tiule i przefruwały dobre (złych wcale nie pamiętam ) wróżki. Niebo było dla mnie w dzieciństwie tym, czym dla Prousta latarnia magiczna. By pojawił się bogaty, bajeczny świat - wystarczyło złożyć dłonie. One były bramą do tego świata, magicznym przejściem między profanum codzienności a sacrum baśni.
Dichtung i Warheit łatwo się w moim dzieciństwie przenikały, łatwo przenosiłem się z jednego do drugiego świata - a wśród wielu przyjaznych obecności spotykałem tam
aniołów i zmarłych. Nie myślałem wówczas - rzecz jasna - o sacrum i profanum, bo to właśnie oznaczałoby sięgnięcie po owoc z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego.
W stanie pierwotnej niewinności byłem jak owi ludzie "złotego wieku" o których Swedenborg pisze, iż "z łatwością rozmawiali z Aniołami jak my dziś rozmawiamy między sobą". Wtedy jeszcze nie czytywałem Swedenborga, ani nie domyślałem się, że przyjdzie mi opuścić "wiek złoty" aby znaleźć się w świecie ostrych podziałów , mających swe jedyne źródło w umyśle stanowiącym porządek teoretyczny. Myślę jednak, że wyniesione z dzieciństwa odczucie wzajemnego przenikania się profanum i sacrum nie stanowi mojego osobistego skarbu, lecz pojawiało się u wielu ludzi różnych epok i pod różnymi szerokościami geograficznymi. Ci ludzie nie byli kapłanami - byli to artyści. A może artyści po prostu dłużej pozostają dziećmi? Na pewno przez całe życie trwa w nich poczucie niezwykłości istnienia. Stąd w nich nieustanna potrzeba dzielenia się z innymi, spostrzeżeniami dotyczącymi przyczyn i modalności wszystkiego, co przejawia się w czasie.
II
Salisbury jest małym miasteczkiem w południowej Anglii, stolicą hrabstwa Wiltshire. Nad kolorowymi dachami starych domów widać wieże gotyckich kościołów zdominowane
przez najwyższą, należącą do trójnawowej bazyliki, wzniesioną w roku 1320, mającą 122 metry wysokości, co stanowi rekord Anglii. To miasteczko pamięta czasy rzymskie,
ale wyjeżdżając na północ z Salisbury - po kilkunastu kilometrach trafiamy w jeszcze bardziej odległą przeszłość. Ukazuje się ogromna konstrukcja z głazów i bloków kamiennych, która wzniesiona została prawdopodobnie między rokiem 1900 a 1400 przed Chrystusem - to Stonehenge. W zewnętrznym kręgu trzydzieści ogromnych głazów przykrytych blokami poprzecznymi tworzy rodzaj bram; krąg wewnętrzny ustawiony z około pięćdziesięciu mniejszych kamieni zawiera w sobie budowle w kształcie podkowy. Nikt dzisiaj nie wie do czego służy ta wielka dziwaczna konstrukcja, która robi wrażenie amfiteatru duchów. Snuto różne fantastyczne i mniej fantastyczne przypuszczenia - że to lądowisko dla pojazdów kosmicznych, że to miejsce kultu Słońca, że to wielki kalendarz. Wszystkie te hipotezy i każda z nich mało przekonują. Wyczuwa się jednak że budowla należy do tej samej rodziny, co egipskie piramidy, świątynie Majów, czy gotyckie katedry , których pełno tutaj i po drugiej stronie kanału La Manche.
Co łączy te założenia tak różniące się zewnętrznie? - Wszystkie są formami tworzonymi wedle najlepszej wiedzy i wiary dla sprowadzenia do świata materii gęstej obecności subtelnych, idealnych. Czy istnieją w świecie jeszcze jakieś formy które temu służą? - Oczywiście. Są nimi dzieła sztuki. Mówię tu o wszystkich dziełach prawdziwych, a nie o tych, które - z uwagi na ich temat - określa się mianem dzieł sztuki sakralnej. "Sakralność" nie wynika w moim przekonaniu ani z tematu, ani z miejsca, w którym utwór artystyczny się znajdzie. Co do tematu od dawna istniały spory. Epifaniusz z Salaminy w liście do cesarza Teodozjusza pisze: " Któryż to dawny biskup znieważył kiedykolwiek Chrystusa, malując go na zasłonie drzwi (...) A ponadto kłamstwo popełniają pokazując wygląd świętych w rozmaitych formach, wedle zachcianki."
Mówiąc zatem o sztuce sakralnej nie mamy na myśli sztuki prezentującej temat religijny, lub dekorującej miejsca kultu. Istota sakralności wydaje się polegać na czym innym: chodzi tu o sztukę, która niewidzialne czyni widzialnym, a byty idealne inkarnuje w postać materialną, by stały się dostępne zmysłom. Zresztą w VI wieku Kościół nie był przekonany o niematerialności nadprzyrodzonego. Znajdujemy na to potwierdzenie w wypowiedzi Jana , biskupa Tessalonik: " Co do aniołów i archaniołów i Świętych mocy, które są ponad nimi i - dodam, że co do naszych dusz - Kościół katolicki uważa je za duchowe, ale nie całkiem niecielesne i niewidzialne, jak wy, poganie, mówicie; raczej uważa, że mają one subtelne ciała o naturze powietrza lub ognia, jako, że jest napisane: " który czynisz duchy posłami swoimi, ty czynisz sługi swe ogniem pałającym".
Dzisiaj myślę, że gdybyśmy odstąpili od późnego, pokartezjańskiego dualizmu nakazującego ścisłe oddzielenie duchowego od materialnego, może łatwiej rozumielibyśmy
istotę sztuki i łatwiej odróżnialibyśmy działania pseudoartystyczne, symulujące sztukę, od sztuki prawdziwej, stanowiącej - podobnie jak religia - kanał łączności
ze światem Absolutu. Symbol tego kanału, przejścia między światami znanego i nieznanego, przyrodzonego i nadprzyrodzonego, widzialnego i niewidzialnego, światła
i ciemności, sacrum i profanum - stanowią wrota, brama , drzwi. Motyw w różnych epokach i kontekstach nieprzypadkowo pojawiający się w sztukach. Oto uchylone wrota
odsłaniają wgląd w świat idealny. Prokop z Cezarei w VI wieku w "De aedificiis" pisze o Hagia Sophia: " ktokolwiek wchodzi tam aby się modlić, natychmiast pojmuje,
że dzieło to zostało dokonane dzięki bożej łasce, a nie przez ludzką moc, czy umiejętność i tak duch człowieka unosi się wzwyż, ku wspólnocie z Bogiem, czując iż On nie może być daleko, lecz, że na pewno przebywa z upodobaniem w miejscu które sobie obrał." Świątynie wszystkich wyznań zawsze były traktowane jako mieszkanie bogów, a więc jako miejsce nadprzyrodzonej obecności w materii. Swedenborg powiada, że materia przesiąknięta jest duchem "jak gąbka zanurzona w winie nasiąka winem". Inni mistrzowie wiedzy ezoterycznej podzielają to przekonanie, a współczesna fizyka dezaktualizuje poglądy przedstawiające materię jako zwartą masę dostępną naszym zmysłom. Fizycy mają jaśniejszą niż filozofowie świadomość, że pozazmysłowe nie znaczy niematerialne i że duchowe niekoniecznie znaczy niematerialne. O tym ostatnim - zdaje się - wiedzą od dawna niektórzy teologowie, by przypomnieć cytowany przed chwilą tekst Jana biskupa Tessalonik.
III
Po niebie suną chmury - to sprawa przyrody. Kiedy wzrok mój chwyta je w kadrze złożonych dłoni - stają się obrazami. Jak powiada Atanazy: "bo nie tworzywo
sztuce, lecz sztuka tworzywu nadaje kształt i boskość". Chmury schwytane w dłonie stają się moją własnością. Moja wyobraźnia i inteligencja łączą kształt ze znaczeniem . Moje obrazy, których dusza nie "odtwarza rękami artystów", lecz uświadamia ich obecność w świecie. Między dłońmi wzniesionymi ku niebu widzę więc inną niż zjawisko przyrodnicze rzeczywistość. Może tę, którą widać poprzez bramy Stonehenge, może tę od której nas oddziela i z którą nas łączy ikonostas? Rzeczywistość Boga, o którym święta Teresa mówi: "Ty jesteś pięknem, które wszystkie piękności w sobie zawiera". Czy świat widzialny łączy z niewidzialnym tylko osoba Stwórcy, czy również fenomen dzieła artystycznego?
W wieku dwudziestym, urzeczonym możliwościami ludzkiego rozumu, sztukę zredukowano do jednej z wielu - wprawdzie mało zbadanej - funkcji mózgu. Obraz, rzeźba,
symfonia, puszka zupy pomidorowej, suszarka do butelek, gadający ekran telewizyjny, muszla klozetowa - znalazły się we wspólnym zbiorze nazywanym dziełami sztuki.
Skutek głupawej, zdaje się jednostronnie przyjętej konwencji, iż przedmiot wskazany przez artystę automatycznie staje się dziełem sztuki. Trudno doprawdy zrozumieć
dlaczego wskazana przez twórcę puszka zupy miałaby mieć zawartość inną niż przeznaczona dla niej zupa pomidorowa. Trudno też zrozumieć dlaczego paczkowane
ekskrementy jednego artysty miałyby stanowić równowartość piety wyrzeźbionej przez innego. To jedna z chmur, która gęstym oparem spowiła czczony w naszym
stuleciu rozum. Kiedy więc w tych rozważaniach mówimy o dziełach sztuki , z pewnością odrzucamy taki jej wyróżnik. Myślę, że równie krytycznie należałoby się
odnieść do mniej absurdalnego, ale mocno ograniczonego traktowania sztuki jako rodzaju komunikatu, czy przekazu, czy tekstu pisanego przez artystę i służącego
porozumiewaniu się z "odbiorcą". Tego rodzaju uproszczenia pozostawiają na uboczu to, co w sztuce najważniejsze. We wszelkiej bowiem sztuce, niezależnie od
tworzywa jakim się posługuje, najistotniejsza pozostaje duchowość, bez której można tworzyć jedynie imitacje dzieł sztuki, a nie sztukę. Nie ma i nie może być
sztuki bez transcendencji. Paweł Florenski pisze:" każde wyobrażenie ze względu na swą nieodzowną symbolikę odkrywa nam swoją duchową treść tylko w procesie
naszego duchowego wstępowania od obrazu do pierwowzoru(...) Wtedy i tylko wtedy materialny znak napełnia się życiodajnymi sokami i tym samym, nieodłączny od
swego pierwowzoru, przestaje być "wyobrażeniem", stając się pierwszym impulsem, albo jednym z pierwszych impulsów wywoływanych przez rzeczywistość" W ten sposób
dzieło sztuki możemy rozumieć nie tylko jako " okno" na świat duchowy, ale wręcz jako część owego świata uobecnioną w materialnym znaku. Dzieło sztuki nigdy
nie powstaje przypadkowo, ponieważ stanowi ważny element harmonii świata, wysnutą z duchowości nić, która łączy człowieka z Absolutem. Jakże to bliskie modlitwy:
różnica pomiędzy sztuką a przeżyciem mistycznym polega tylko na tym, że to ostatnie nie potrzebuje katalizatora materialnego. Kiedyś w dyskusji nad sacrum,
swa piękną wypowiedź Wiesław Juszczak zatytułował "Czy istnieje mistyczna sztuka". Najlapidarniejsza odpowiedź mogłaby brzmieć: wyłącznie. Wszelkiej innej
działalności ludzkiej zasadzającej się na kształtowaniu materii przywróćmy dawniejszą trafną nazwę rzemiosł.
IV
Dziełem sztuki nazywamy przedmiot. Dla wygody konwersacji. Badając morfologię, właściwości, klasy tych przedmiotów, układając je w ciągi chronologiczne,
porządkując w zbiory pod względem ich cech estetycznych, tworzywa, techniki wykonania - powiadamy iż prowadzimy badania nad sztuką. W nieścisłości językowej
zgubił się istotny sens. Dzieło sztuki nie jest synonimem sztuki. Sztuka bowiem objawia się poprzez dzieła, którym artyści nadają czasoprzestrzenną, materialną
postać, lecz jej ojczyzna jest poza naszą czasoprzestrzenią. Odwołajmy się znów do Floreńskiego: "Jeśli malarz nie osiągnął swego celu bądź w ogóle, bądź w
przypadku konkretnego widza - i obraz nigdzie poza samego siebie nie wykracza, nie może być mowy o nim jako o dziele sztuki." Wierszem też nie jest parę linijek
druku na kartce papieru, ani symfonią znaki postawione na pięciolinii. To przecież tylko znaki, które mają skierować umysł ku idealnej, pozaczasowej rzeczywistości
Absolutu. Nic nie rozumie z katedry gotyckiej ten, kto ją rozważa pod kątem budulca, sposobu konstrukcji i właściwości stylu. Bo jest ona kosmodromem, z którego
duch ludzki startuje ku tajemnicom prawdy wieczystej. Wielu badaczy wnikliwie czytało księgę gotyckiej katedry. Najbardziej chyba jednak Panoffsky i von Simson
ukazali metafizyczny sens fizycznego dzieła...
Był wietrzny dzień, kiedyśmy przyjechali do Amiens. Przez niebo przelatywały piętrowe, kuliste chmury - jakie tylko nad północną Francją można spotkać - raz
po raz zakrywając i odsłaniając słońce. Siedziałem w jasnej wysokiej nawie katedry obserwując jak światło co chwila chlusta do wnętrza. Trudno było nie pomyśleć
o Pseudo - Dionizym z jego metafizyką światła. Przenikające mnie odczucie piękna i wzniosłości przypomniało mi jak Bernard z Clairvaux nawoływał mnichów:
"nie trwajcie w nieświadomości piękna, gdyż inaczej pokona was brzydota". Może tu właśnie z niesłychaną oczywistością ujawnił mi się rdzeń wspólny przeżycia
religijnego i przeżycia artystycznego. I zrozumiałem, że to, co łączy się w odbiorze, ma również wspólne źródło. Katedra, ikona, obraz, brama między światami.
Brama otwarta, do której nie dojdą tylko ci, którzy utknęli w pozorach, ci co "widzą wszystko oddzielnie". Poczułem wówczas w Amiens wielkie szczęście
płynące z uświadomienia sobie jedności świata sztuki i religii, ich równoczesnego zakorzenienia w duchowości ludzkiej i przesycenia świata obydwoma tymi
pierwiastkami. Jakiś czas później przeżyłem kolejną radość, gdy moja intuicja w sposób wyrazisty została sformułowana przez Wiesława Juszczaka:
"sztukę i religię, przez to właśnie w jakimś stopniu upodobnione, od wielu dziedzin innych ludzkiego myślenia i działania odróżnia to, że do porządku
wymiernego nie należą, dlatego iż podlegają porządkowi ducha".
V
W wyznaniach św. Augustyna czytamy: "Piękne dzieła, które dusza odtwarza rękami artystów, mają źródło w owej piękności wyższej ponad dusze, do której w dzień
i w nocy tęskni dusza moja". W najbardziej płaskiej interpretacji można w tych słowach dostrzec po prostu wpływ koncepcji platońskiej. Jestem jednak
przeświadczony, że jest za tym najprawdziwsze doświadczenie łączące ekstazę religijną z zachwytem estetycznym. Wielka Teresa też utożsamiała Boga z najwyższym
pięknem. Ona też poprzez mistyczne obcowanie z Bogiem ujrzała swój "świat wewnętrzny podobny do wspaniałego, bogatego pałacu". Sztuka, która nie czerpie ani z
głębi, ani z wysokości doświadczenia duchowego stanowi pustą igraszkę, bezcelowe formowanie materii. Malraux powiada, że w "średniowiecznym świecie wyobrażonym
nie ma nigdy tego, co nie mogłoby istnieć, lecz to co istnieje za sprawą Boga". Ależ to się odnosi do każdej autentycznej - to znaczy nie pozorowanej - sztuki
wszystkich epok. Wyobraźnia bowiem uwikłana w materię z jej sekwencją przyczyny i skutku, z nieodwracalnie biegnącym czasem, prawami fizycznymi, staje się niezdolna
do tworzenia form służących komunikacji duchowej. Nie ma sacrum i profanum sztuki - jest tylko sztuka i jej brak.
Siedzę przed domem. Widzę siny, pokryty lasem garb góry Kamionna. Ponad nim ciągną chmury nie takie jak u Herberta - "podłużne jak greckie łodzie" tylko
skłębione i postrzępione jak brudna wełna. Oglądam je przez bramę Stonehenge, przez gotyckie okno w Chartres albo Amiens, przez ikonostas - poprzez kadr moich
złożonych dłoni. Obrazy - moje, odwieczne, ulotne... To - zdaje się charakterystyczne dla sztuki: jest ulotna i odwieczna bo czas dla niej nie ma żadnego
znaczenia definiującego. Jakakolwiek prawda w niej lub o niej trwa razem z nią. Jak duch przenika mury - sztuka przenika czas. "Gdy pomiędzy słońcem a
krajobrazem kładą się chmury, zieleń lasów wykazuje cienie niezbyt ciemne, różnice zaś pomiędzy cieniami i światłami słabo się zaznaczają co do stopnia jasności
i ciemności." - Tak o moich chmurach pisał Leonardo.
Andrzej S. Sawicki
Kraków, maj 1993